wtorek, 9 grudnia 2014

rozdział 2

-Jak z tobą?-Zapytałam z niemałym zdziwieniem.
-W skrucie wygląda to tak : jedziemy taksówką na arenę, ja dostane ochrzan za uciekanie i troche pośpiewam a ty będziesz oglądać to z widowni. Pasuje?-W oczekiwaniu na odpowiedź podniusł delikatnie brwi.
-Hmm... No nie wiem... Znam Cie od jakiejś godziny więc nie wiem czy nie jesteś jakimś zboczeńcem.-powiedziałam z udawaną powagą
-Kto nie ryzkuje nie zyskuje mała.
-Ok tylko napiszę SMS'a do Jack'a żeby się nie martwił.-Wyciągnęłam swój telefon i po wysłaniu krótkiej wiadomości wyłączyłam go i schowałam do torebki.- Już możemy iść.
-Taksówka zaraz będzie.Gdzie chodzisz do szkoły?
-W sumie to szkoła przychodzi do mnie, mam prywatną nauczycielkę. Chciałabym chodzić do normalnej szkoły jak normalna nastolatka. Ale nigdy nie uda mi się przekonać do tego taty.
- Nigdy nie mów nigdy.-Uśmiechnął się szeroko co odwzajemniłam.W tym momencie podjechała taksówka do której wsiedliśmy. Jechaliśmy krótko. Na miejscu byliśmy po koło 15 min.
- Skądś kojarze to miejsce.-powiedziałam rozglądając się przed budnkiem.
- Mówiłaś że jesteś beliber więc może mój koncert dwa lata temu?
- Tak masz rację, byłam na nim z Jack'iem.
- Podobało się?
- Bardzo, jak z resztą na każdym twoim koncercie.
- A na ilu byłaś?
- Na prawie każdym w zasięgu 300 km przez ostatnie dwa lata.
- Wow, aż tak bardzo mnie lubisz?- Mówiąc to zadziornie się uśmiechnął.
- W twoich snach.-Wytknęłam mu język.
- Ok Abi, poczekaj tutaj a ja pójdę się przebrać.
- Dobrze.-Usiadłam na krzesełku i czekałam aż Justin przyjdzie i zacznie próbę.Zajęło to prawie 1,5 godziny, ale było warto. Cały czas się śmialiśmy i wygłupialiśmy. Jednak nic nie trwa wiecznie, a szkoda. Nim się obejrzałam była już dwudziesta.
- Justin świetnie się z tobą bawiłam ale muszę już jechać do domu.
- Nie ma sprway, odwiozę Cię.
- Nie rób sobie kłopotu.
- To dla mnie przyjemność, poczekaj chwilkę tylko się przebiorę i jedziemy.
- Jasne.
I po kilku minutach wrócił ubrany w ciemne zwisające w kroku spodnie, biały podkoszukek i  czarne buty. Zaprowadził mnie do sportowego auta. Droga była krótka, po 20 minutach staliśmy pod moim domem. Siedzieliśmy w stojącym aucie nic nie mówiąc. Justin miał dziwną minę, jakby mieszankę smutku i stresu.
- Co się stało Justin?
-Nie, nic tylko... Dasz mi swój numer?-Wydusił to z siebie jakby od tego zależało jego życie.   Zaczęłam się cicho śmiać.- Co w tym takiego śmiesznego?
-JUSTIN BIEBER boi się zapytać o numer zwykłej dziewczyny?
- Nie jesteś zwykła... - Dopiero po chwili zorientował się że powiedział to na głos. Uśmiechnęłam się nieśmiało w jego stronę.- Masz może jutro czas?
-Hmm... Jutro idę o 12 na zajęcia z tańca. Ale po nich bardzo chętnie się z tobą spotkam.
-Tańczysz? Dlaczego nic nie mówiłaś?
-Bo nie pytałeś.- Wzruszyłam ramionami.
*** Narracja bezosobowa ***
Justin wyjął telefon ze swoich sopodni i dodał go swojej towarzyszce.
-Wpisz swój numer.- Wysłał jej uśmiech, który odwzajemniła. Szybko wstukała kilka cyfr, oddała urządzenie i wysiadła. Rzuciła krótkie "do zobaczenia" i wbiegła na posesję. Zanim zniknęła za drzwiami obejrzała się, lecz go już nie było. Weszła na korytarz, ściągnęła buty i zajrzała do salonu. Na fotelu siedział zdenerwowany Jack. Podeszła do stojącej obok kanapy i usiadła na niej.
-Przepraszam... -szepnęła po dłuższej chwili.
-Dlaczego to zrobiłaś?
-Możemy porozmawiać u mnie?
-Ok, chodź.- Nężczyzna wstał i pokierował się w stronę schodów.Przepóścił Abi na schodach i poszedł za nią. Znała Jacka od dawna wiedziała że jej sekrety są u niego bezpieczne. Taki bank sekretów.. Weszli do pokoju i usiedli na łóżku.-Coś mi się wydaje że chodzi o tego chłopaka z parku...
-Tak, chodzi o niego. Dzięki niemu znów poczułam się szczęśliwa jak zwykła nastolatka. Dobrze mi się z nim rozmawiało, mamy dużoo wspólnego.
-Myhym.. A gdzie byliście?
-Nie uwierzysz ale ten chłopak to sam Justin Bieber i byłam na jego próbie.
-Ten Justin?- Jack odwrócił się i wskazał ręką duży plakat na ścianie.
- Tak, ten.
-No dobrze, jest jeszcze coś o czym powinienem wiedzieć?
- Taak. Bo jest taka sprawa że umówiłam się jutro z Justinem po zajęciach z tańca. I chciałabym trochę prywatności.
- Abigeil, wiesz że najchętniej dałbym Ci wolną rękę ale twój ojciec nie do końca.
-Prooooszę Jack, tylko jutrooo.
-Dobra, ale tylko jutro.
-Dziękuuję.- Dziewczyna przytuliła swojego przyjaciela




















środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 1

Hej. Jestem Abi,"ukochana" córeczka najważniejszego biznesmena w USA. Pewnie myślicie że skoro mój ojciec zarabia miliony to żyje mi się jak w niebie. Jest wręcz przeciwnie. Opiszę wam moją historię. Więc mieszkam z tatą w wielkiej pustej willi w której można się zgubić. Moja mama zmarła krótko po porodzie. Od kiedy pamiętam mam opiekunki i prywatnych nauczycieli. Moimi jedynymi znajomymi są rozpieszczone dzieciaki współpracowników taty, rzadko chodzę na imprezy tylko na bale. Żyję tak już od 17 lat i mam tego dosyć. Byłam grzeczną dziewczynką i zgadzałam się na wszystko ale pewnego dnia dużo się zmieniło w moim życiu...
Spacerowałam po parku, oczywiście nie sama- gdzieś za mną szedł mój ochroniarz Jack.Nigdzie nie mogłam się bez niego ruszać bo przecież Nowy York to bardzo niebezpieczne miasto... Przechodziłam właśnie koło skate parku i obserwowałam różne tricki wykonywane przez chłopaków jak i dziewczyny. Przystanęłam na chwilę rozmyślając nad tym jakie oni mają wspaniałe życie. Robią co chcą, chodzą do zwyczajnej szkoły i mają wielu przyjaciół. Moje rozmyślenia przerwał głośny krzyk:
-Uważaj!- Zanim zdążyłam zareagować leżałam pod jakimś chłopakiem w kapturze.
-Przepraszam zamyśliłam się i cię...- nie zdążyłam bo Jack już go obezwładniał.- Jack! Cholera zostaw go!
-Jesteś pewna?
-Tak, puść go i trzymaj się umowy.
-Dobrze. Będę gdzieś w pobliżu.- Puścił chłopaka i odszedł.
- Widzę że tobie się nie udało wyrwać od ochroniarzy.
-C-co? Jak mi? A co z tobą? Też cię zawsze obserwują?- Zamiast odpowiedzieć na moje pytania zdjął kaptur z głowy.- Justin? Justin Bieber?
- We własnej osobie.- powiedział uśmiechając się.- zadajesz strasznie dużo pytań...
-Abi.
-Abi... Bardzo ładne imię. Przejdziemy się?
-Jasne.- Szliśmy rozmawiając. Czułam między nami jakieś podobieństwo. Rozumieliśmy się.-Jak udało Ci się pozbyć ochrony?
-Normalnie, uciekłem im.
-Tak po prostu uciekłeś?
-Myhym. Nie chciałbym być wścibski ale o co chodzi z tą umową między tobą a Jackiem?- znaleźliśmy ławeczkę na której kontynuowaliśmy rozmowę.
-Mam umowę z moim tatą a nie Jackiem. Za to że "chodzę" z synem jednego ze współpracowników ojca mogę wychodzić tylko z Jackiem który itak nie może się pokazywać bez potrzeby. Na szczęście nasz piękny związek kończy się za 2 dni i 4 godziny.
-Byłaś kiedyś gdzieś bez ochroniarza?
-Tylko w domu ale nawet tam nie zawsze.
-Czas to zmienić.Szybko biegasz?-Spojrzał na mnie z chytrym uśmieszkiem.
-Można tak powiedzieć... Dlaczego pytasz?
-Bo zabieram Cię na zwykły obiad w miejsce w którym napewno nie byłaś. Chodź.- Wstał i podał mi rękę delikatnie mnie podnosząc. Podążyłam za chłopakiem w stronę wyjścia z parku.- Ok, więc gdy dojdziemy do pierwszego zakrętu zaczynamy biec. Zgoda?
- A mam inne wyjście?- Odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
-Zawsze możesz uciec z krzykiem.
- Jednak wole iść z tobą.- Posłałam towarzyszowi ciepły uśmiech który odwzajemnił.
Po kilku minutach zgubiliśmy Jacka i byliśmy już sami. W pewnym momencie Justin zatrzymał mnie ręką.
-Jesteśmy już bardzo blisko ale chcę żeby to była niespodziaka. Zamknij oczy.- Wykonałam polecenie, czułam jego obecność bardzo blisko siebie i złapał mnie delikatnie za biodra przez co wzdrygnęłam się.- Spokojnie to tylko ja.- Powiedział tuż przy moim uchu. Lekko mnie popchnął abym poszła do przodu. Po chwili zatrzymaliśmy się.-Otwórz oczy.-Po otworzeniu oczu ujrzałam zwykłą budkę z szybkim jedzeniem i kilka plastikowych stolików.
-Dziękuję.-Wtuliłam się w chłopaka.
-Za co?
- Za uświadomienie mi że muszę żyć własnym życiem a nie być marionetką ojca.
- W takim razie proszę bardzo.-Powiedział po czym puściliśmy się i zamówiliśmy jedzenie. Z zamówieniami usiedliśmy do stolika.
-Chyba muszę Ci się do czegoś przyznać...
***Z perspektywy Justina***
-Tak?
-Bo ja... Jestem Beliber.-Gdy to powiedziała kamień spadł mi z serca.
-Abigale Braun nigdy więcej mnie tak nie strasz!- powiedziałem ze śmiechem.- Dlaczego byłaś taka spokojna jak mnie zobaczyłaś?
-Przecież też jesteś człowiekiem a nie kosmitą.
-Raczej robotem...
-Wiem że jest Ci z tym ciężko, ale pomyśl o tym co one muszą zrobić żeby zobaczyć Cię chociaż z odległości kilkudziesięciu metrów.
-Tą rozmowę raczej musimy przełożyć.-Powiedziałem spoglądając na zegarek.
-Dlaczego?- Widziałem jak jej przykro przez to.
-Przepraszam ale za 20 minut zaczynam ostatnią próbę przed jutrzejszym koncertem.
-No tak obowiązki...- serce mi się rozpadało widząc jej rozczarowanie.
- Chyba że chciałabyś pójść ze mną...